~Ludmiła~
Londyn, rok 2002.
Na niebie pojawił się pojedynczy płatek śniegu. Wędrował sam po
pustym niebie. Wylądował na mojej zziębłej, mocno poczerwieniałej dłoni,
rozpuszczając się powoli, pozostawiając po sobie tylko mokry ślad. Ten moment
wydawał się magiczny, prawie niemożliwy. Było niesłychanie cicho dookoła mnie;
jakby cały świat zapadł w głęboki sen. Trudno było powiedzieć, gdzie się znajdowałam
- patrzyłam tylko na postać stojącą przede mną. Sylwetka była niewyraźna, prócz
szerokiego uśmiechu nie mogłam dostrzec twarzy. Podeszłam bliżej, ciekawość
ciągnęła mnie ku tej postaci jak niewidzialna lina. Z każdym krokiem twarz
stawała się wyraźniejsza, wreszcie miałam pewność, że była zwrócona w moją
stronę, wielkie, brązowe oczy spoglądały na moje obolałe ciało. Rysy twarzy
były zupełnie wyraźne - to był mężczyzna, odrobinę zmęczony, zgarbiony, smutny.
Nic się nie zmienił. Jego włosy były jak zawsze rozczochrane, jego wzrok kojący
najróżniejsze skaleczenia. Gdy w moim sercu coś pękało, on nigdy nie
potrzebował tłumaczeń. Potrafił mnie zrozumieć tylko na mnie patrząc. Zamiast
zadawać pytania, siadał tuż obok mnie i siedział w ciszy, pozwalając mi zebrać
myśli oraz wpatrywać się w pustą przestrzeń, ponieważ właśnie tego mi było trzeba.
Brak zbędnej, wymuszonej opieki bądź niepotrzebnej empatii; czasem potrzebna mi
była tylko odrobina spokoju, chwilowe oderwanie od wszechobecnego chaosu. On to zrozumiał i trzymał moją rękę podczas tych trudnych
chwil. Obserwował mnie, gdy wykrzykiwałam całemu światowi, co myślę. Gdy
walczyłam z rozpaczą, oraz kiedy chowałam się pod łóżkiem całą twarz we łzach,
on tam zawsze był. Jego obecność nie potrafiła mi w jakikolwiek sposób pomoc,
lecz za każdym razem czułam się z nim bezpiecznej, podczas gdy moje serce
łamało się na tysiące kawałków.
Chwycił moją dłoń
i przyciągnął do siebie, a ja zdałam sobie sprawę, że cały ten czas leżałam na
pokrytej puchem ziemi. Patrzyłam z tęsknotą na jego silne ramiona, czując jego
bliskość. Przypomniały mi się te wszystkie momenty, gdy dorastałam. Długie
konwersacje na temat interesujących nas książek, podczas gdy wędrowaliśmy
najdłuższymi ścieżkami po wsiach. Wspólnie spędzone wieczory przed ciepłym
kominkiem. Każda historia opowiedziana przed spokojnym snem. Z każdym rokiem te
momenty zdawały się zdarzać rzadziej, zawsze coś stało między nami, nie
pozwalając nam cieszyć się obecnością drugiej osoby. Aż jednego dnia - wszystko
to zniknęło, runęło jak durny zamek z piasek, zniszczony przez przypływ. Do
moich oczy napłynęły łzy, kiedy przypomniałam sobie, co się wydarzyło tyle lat
temu. A jednak - on tu stał, patrzył na mnie, z uśmiechem na twarzy. Poczułam
niezwykłe ciepło w sercu, czując znowu tą wyjątkową więź między nami. To on był
jedyną osobą, która stała przy mnie, przez te wszystkie samotne chwile.
- Skarbie, jestem.
Nie płacz, pokaż im, jaka jesteś silna. Niech dowiedzą się, kim jesteś. Byłaś
moim skarbem, moim całym światem. Kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem,
pokochałem cię od tego pierwszego momentu. Sprawiłaś, że nie mogłam przestać
się uśmiechać. Pozwól, by ktoś inny również zaznał twojej miłości. Pozwól, by
kogoś życie też przepełniło się twoją radością. Pozwól, by ktoś pokochał cię
tak bardzo, jak ja pokochałem ciebie. Wiem, że się boisz, nie chcesz nikomu
zaufać, lecz życie w ciągłej samotności nie pozwoli ci cieszyć w pełni
otaczającą cię pięknością. Obiecasz mi to?
Spuściłam wzrok,
nie dając po sobie poznać, że płaczę. Otarłam szybko dłonią słone łzy, po czym
pociągnęłam nosem. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli, przez co nie potrafiłam
przeanalizować wypowiedzi mojego od dawna nieżyjącego ojca, który stał jakimś
cudem przede mną. Ostatecznie została tylko głęboka pustka, pozostawiając mnie
w niepewności oraz bezdusznym bólu. Poczułam nagle, jak jego ręka wyślizguje
się z moich długich, szorstkich palców. Podniosłam powoli wzrok, patrzyłam na
jego znikające w otchłani ciało.
- Nie odchodź! -
zawołałam, choć był dokładnie obok mnie. - Nie poradzę sobie sama, zostań! Nie
zostawiaj mnie, błagam, tato...
- Jestem. Nigdy
cię nie zostawiłem...
Lecz jego już nie
było, a po moich krzykach pozostało tylko ciche łkanie.
jego już nie
było...
Siedziałam oparta o chłodną szybę z zamkniętymi
powiekami. Nawet gdy przebudziłam się z amoku, w którym trwałam przez wiele
godzin, nie ruszyłam się nawet o centymetr. Cisza w tamtym momencie mnie
przytłaczała, jakbym zatracała się we własnej desperacji. Minęły cztery lata,
od ostatniego naszego spotkania. Nie pozostało po nim nic - prócz wielkiej
sterty starego drewna w moim malutkim pokoiku, wszystko zniknęło w pożarze,
który nastąpił krótko po jego wyjeździe. Nigdy jednak nie poznałam prawdziwego
powodu, czemu musiał opuścić Londyn. Nie zostawił żadnego liścika, żadnego
wytłumaczenia. Tylko ta pamiętna noc, tak wiele lat temu, przypominała mi jaki był zdesperowany i jak wielka była jego niechęć do wyjeżdżania z miasta. Skąd miał wiedzieć, że zostanie ofiarą tak straszliwego wypadku? Straty były
wtedy tragiczne - jednak niewiele osób dowiedziało się, że w malutkim
miasteczku na wybrzeżu Szkocji wydarzyło się coś tak okropnego.
Poczułam
obrzydzenie, zaczęłam wbijać sobie paznokcie w głowę, na siłę próbując
zapomnieć o tym, co się wtedy wydarzyło. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy;
wydawało się, jakby moje oczy miały już dość. Zbyt wiele kropli strumieni spłynęło po moim policzku na mokrą już poduszkę. Te wszystkie samotne noce,
spędzone z ogromną dziurą w sercu. Pytanie było takie - czemu ja nadal tam
byłam? Jak to możliwe, że ciągle żyłam? Nie miałam już dla kogo. Mimo tego, coś
ciągle mnie przetrzymywało oraz starało się powstrzymać od tych prób odebrania
sobie najcenniejszego dla niektórych cudu. Cóż to było?
Po chwili
zorientowałam się, że ktoś puka do drzwi, domagając się, by go wpuścić.
Podniosłam się gwałtownie, nie zważając na to, że zrzucam filiżankę kawy,
plamiąc całą kanapę. Przeklęłam w duchu, obiecując sobie, że posprzątam to
później. Wiedziałam, oczywiście, że kłamię. Byłam przeokropną oszustką. Nie
potrafiłam dotrzymać obietnicy. Niestety było tak codziennie - spałam, czytałam
oraz uczyłam się do późna. Lecz niczego nie robiłam do końca. I prawdopodobnie
dlatego nie miałam wielu przyjaciół, a mój styl życia był monotonny oraz bez
żadnej interesującej fabuły. Nie żebym miała wiele do wyobrażenia sobie na temat mojej osoby w świecie towarzyskim.
W jednej chwili
życie potrafi się zmienić całkowicie - wystarczy nawet tylko jedno spojrzenie.
Dokładnie coś takiego przytrafiło mi właśnie w tej chwili, otwierając drewniane
drzwi mojego małego mieszkanka. W tym krótkim momencie, ujrzawszy dwie osoby stojące na
korytarzu, moje serce się zatrzymało, podskoczyło do gardła i poczułam coś w rodzaju nutki adrenaliny, rozprzestrzeniającej się dookoła mojego ciała.
Nie była to z pewnością miłość - chociaż, kto wie? - jednak jego uśmiech promieniał przede mną jak słońce na
początku nowego, pięknego dnia. Jego oczy,
jasnobrązowe, intrygujące, spotykając się z moimi zabłysnęły najczystszym
światłem. Nie znałam go, jednak pragnęłam go poznać. Po raz pierwszy od wielu
lat, miałam ochotę komuś zaufać. Nie wiedziałam kim jest, lecz chciałam
podzielić się z nim moim malutkim promykiem szczęścia, który się krył w mojej
duszy na samym dnie. Po jednym spojrzeniu? Absurdalne.
- Ludmiła. -
Usłyszałam swoje imię, po raz kolejny budząc się z transu. Spuściłam
momentalnie wzrok, czując, jak moje policzki oblewają się wielkim rumieńcem.
Zawstydzona, wskazałam szybkim ruchem ręką, by moi nowi goście weszli do pokoju
głównego. Prócz nieznanego mi młodzieńca, na oko w moim wieku, przyszła moja
stara znajoma, Anabelle. Anabelle była osobą zasadniczą, lecz opiekuńczą. Jako
jedna z nielicznych znała historię o moim ojcu oraz rozumiała, czemu zamknęłam
się w sobie. Nie ukrywam - zawsze byłam tajemnicza i cicha, jednak jakoś
sobie radziłam w dzieciństwie. Później sytuacja znacznie pogorszyła i wszyscy zaczęli się
zastanawiać co jest z nią nie tak. Czemu nie chodzę na imprezy, nie bawię się
jak inne dziewczyny? Nigdy się nie maluję, zawsze chodzę blada i rozczochrana -
myśleli, że to pewnie wina matki. Ciągle siedzę z nosem w książce. Dlaczego nie
mam ochoty pójść z innymi pięknymi dziewczynami na zakupy? Czemu nie jestem
taka jak wszyscy inni? Czemu? Czemu?
Dokładnie - czemu.
Tylko, że ja nie
miałam żadnej odpowiedzi. Nie potrafiłam żyć inaczej.
Anabelle w tej sprawie była chyba najbardziej wyrozumiała, nie zadawała
zbyt dużo zbędnych pytań. Nie mogłam nazwać ją swoją przyjaciółką - była ona
raczej dość sympatyczną oraz wyrozumiałą znajomą, która nie przestała się do
mnie uśmiechać ze współczuciem po tragicznym incydencie, który nastąpił w mojej
rodzinie. Zawsze, gdy potrzebowałam prostej, ciepłej rozmowy, mogłam na nią
liczyć. Potrafiła słuchać, czego wielu ludzi zupełnie nie umie. Starałam się
nie poruszać tematu śmierci mego rodzica, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że
obciążając ją swoimi własnymi problemami nigdzie nie zajdę. Oczywiście,
pomijając główny powód dlaczego milczałam - chciałam jak najprędzej wymazać
brutalne oraz bolesne wspomnienia z mojego życia.
Spojrzałam szybko
na zabrudzoną kanapę, ciągle unikając wzroku moich gości. Mruknęłam pod nosem,
żeby się rozgościli oraz że niedługo wrócę, i szybko zniknęłam za drzwiami,
kierując się w kierunku mojej malutkiej kuchni. Po chwili zatrzymałam się,
zdając sobie sprawę, jak wiele drobiazgów porozrzucanych w niedbale było
dookoła mnie. Notatki, papierki, dzienniki oraz inne śmieci: stare, niedojedzone
jabłka oraz brudne skarpetki. Ze wstydu zaczęłam zbierać otaczające mnie
przedmioty, przy okazji wyrzucając do pełnego kosza na śmieci wczorajsze torebki
po herbacie. Westchnęłam, nie przypominając sobie kiedy ostatni razu
zdecydowałam się posprzątać miejsce, w którym mieszkam.
Usłyszałam głosy z
pokoju głównego, lecz nie zdołałam zidentyfikować żadnego słowa. Otworzywszy
szafkę zauważyłam jak niewiele mam do zaoferowania przybyszom. Coraz bardziej
pragnęłam zostać znów sama, delektując się swoim nieutulonym smutkiem. Nie miałam
siły znowu pokazywać mój wykrzywiony uśmiech, zaszklone oczy oraz kolejne
kłamstewka. Już wystarczająco dużo godzin przesiedziałam w otoczeniu obcych,
pragnąc uciec z klatki oszustw. Odetchnęłam, ponownie czując przebrzydłe
ukłucie w okolicy żeber. Niepewność, strach czy, być może, coś zupełnie innego?
- Straszliwie
przepraszam - rzekłam, szybkim krokiem powracając do malutkiego salonu. - Nie
mam nic do zaoferowania, właśnie miałam iść na zakupy - skłamałam. - Nie
spodziewałam się gości.
- Ach, wybacz, że
nie powiadomiłam ciebie o naszym przybyciu - odparła Annabelle, podchodząc
trochę bliżej - lecz jestem naprawdę zakręcona i mam tysiące rzeczy na głowie.
Przejdźmy do rzeczy, w porządku? To mój brat, Leon. - Podszedł do mnie,
unikając mego wzroku, i podał mi swoją dłoń. Delikatnie ją potrząsnęłam, jak
gdyby była zrobiona z porcelany i każdy niewłaściwy ruch mógł ją roztrzaskać na
tysiące kawałeczków. Jego dotyk wywołał w mojej głowie burzę uczuć, czując jego
gładką skórę na mojej, coś we mnie wybuchło, podczas gdy silne płomienie
ogrzały mą oziębłą duszę. Momentalnie zdałam sobie sprawę, że to nie on unikał
mojego wzroku; to ja starałam się jak najmniej patrzeć mu prosto w oczy. Wstyd
przejął kontrolę nad moim umysłem, zdałam sobie sprawę, jak tragicznie muszę
wyglądać. Miałam ogromną nadzieję, że jak najszybciej uda mi się uciec z tej
niezręcznej sytuacji. Jednak równocześnie chciałam jak najdłużej patrzeć na
intrygując postać przede mną. Poznać jego każdy szczegół, tajemnice
skryte w jego oczach.
- Witam. - szepnęłam.
Mój głos się załamał i brzmiał dość nietypowo. Kaszlnęłam i wzięłam głęboki
oddech, starając się zachować powagę. Kątem oka zauważyłam jak Leon lekko się
uśmiecha. Było to ledwie do zauważenia, lecz zmusiło mnie do odwzajemnienia
tego gestu, nawet jeśli nie był do nikogo bezpośrednio skierowany. - Proszę, usiądźcie.
W czymże mogę pomóc?
- Widzi pani
Collins - odezwał się. Nie często ludzie zwracali się do mnie w taki sposób,
więc odruchowo wzdrygnęłam się, w głębi duchu błagając, by nikt tego nie
zauważył. - Podobnie jak pani - przynajmniej z tego co słyszałem - ukończyłem naukę w liceum i już niedługo
zaczynam studia w Oxfordzie. Ostatnio miałem problemy z moim współlokatorem, a
póki co, nie mam gdzie zostać, nawet na parę dni, choć jeszcze nie wiem ile to
będzie wszystko trwać. Moja siostra często opowiadała mi o pani, jaka jest pani
życzliwa oraz pomocna dla niej w trudnych sytuacjach. - Pomimo tego, iż miałam
co do tego wątpliwości, posłałam Anabelle spojrzenie pełnie podziękowania i
spróbowałam się szeroko uśmiechnąć. Odpowiedziała mi tym samym, dzięki czemu
poczułam promyk radości. Nigdy nie byłyśmy blisko ze sobą, jednak była ona
jedyną podporą jaką miałam. Nie zwalałam na nią wszystkich moich problemów,
starałam się częściowo pomagać sobie samej. Lecz czułam, że muszę się jakoś
odwdzięczyć, nawet jeśli tylko malutkimi przysługami - jak podnoszenie jej
książek z podłogi oraz wysłuchiwanie jej smutnych jak i radosnych opowieści.
Rzadko jej doradzałam i niedużo spędzałyśmy czasu razem, więc zdziwiłam się,
usłyszawszy tyle sympatycznych słów o mej osobie. Czyżby to było z czystej
uprzejmości? - Nie znamy się bardzo dobrze i byłbym szczerze zaskoczony gdyby
się pani zgodziła, ponieważ to ogromna przysługa. Czy
mógłbym zostać, przynajmniej na parę dni, pani
współlokatorem? Obiecuję, że jak najszybciej postarałbym się załatwić sobie
miejsce do zamieszkania i się wyprowadzić.
Zawsze bałam się
zmian. W mojej głowie rodziły się najgorsze scenariusze tego co może się
wydarzyć, gdy przynajmniej w małej skali zmienię swoje życie. Jako dziecko
miałam wiele fobii, jednak zmiany przerażały mnie najbardziej. Wielokrotnie
wmawiano mi, że ta właśnie cecha charakteru nie pozwoli mi nigdy się niczym
zająć ani niczego osiągnąć, pomimo tego jakim byłam uzdolnionym dzieckiem, tak jak niektórzy sądzili. Magicznym.
Sympatycznym. Bezproblemowym. Widocznie dorosłość nie służyła mi dobrze. Stałam
się szarym pionkiem w tej grze. Powoli zanikałam. Pusta. Cicha. Bezduszna. Rok
za rokiem, dzień za dniem. Wszystko we mnie stawało się monotonne i nudne.
Przestałam się wyróżniać a moje decyzje stały się przewidywalne, podobnie jak całe moje
życie. Zawsze jednak czułam się inna od całej reszty, od wszystkich moich
rówieśników, od zrzędliwych dorosłych, od nauczycieli hipokrytów. Nie oznaczało to
nic dobrego, lecz w mojej popękanej duszy nadal mieścił się skrawek
najjaśniejszych barw, i tylko one powstrzymywały mnie przed kompletnym
poddaniem się systemowi.
Zawahałam się, nie
potrafiąc znaleźć właściwych słów. Odmawiając, pogrążyłabym swoje życie
towarzyskie już ostatecznie. Ten chłopak wyraźnie potrzebował pomocy i to szybko.
Lecz z drugiej strony, nigdy nie przebywając ani jednej nocy z osobą obcą, a
nawet z żadną koleżanką lub kolegą, trudno by mi było wyobrazić jak miałabym to znieść. Mieszkając w starej kawalerce, byłabym zmuszona do spędzenia kolejnej
nieprzespanej nocy z nie tylko moimi koszmarami, lecz również z osobą, którą w
całym życiu nie widziałam na oczy. Pomimo tego, nie widziałam innej opcji niż
zgodzić się.
- Oczywiście. -
odparłam prawie niesłyszalnie, po chwili powtarzając moje potwierdzenie. -
Oczywiście, nie będzie z tym żadnego problemu.
Uśmiechnęłam się, widząc
jak mu ulżyło.
- Dziękuję.
Wyjęłam z szafy
materac, upewniwszy się, że to mojemu nowemu współlokatorowi w pełni
wystarczyło. Niechętnie poszłam na zakupy, choć sama nie miałam zamiaru niczego
jeść. Po paru godzinach w moim skromnym mieszkaniu znalazło się parę
nierozpakowanych pudeł oraz jeden duży plecak. Leon przeprosił mnie za nieład i
obiecał, że jego rzeczy z pewnością nie będą mi przeszkadzać w moim codziennym
życiu, choć dookoła panował mój własny chaos. Zabrałam się jak najszybciej za
sprzątanie, po chwili słysząc komplement za moją determinacje. Był koniec
września, a od czasu gdy się przeprowadziłam z mojego starego mieszkania na
Tenderstone Avenue minęły mniej więcej trzy miesiące. Od tego momentu ani razu
nie ogarnęłam brudu panującego w domu, tak więc czułam się nieco zażenowana,
słysząc takie pochwały.
Leon, starając się
nie robić najmniejszego problemu, zachowywał się bardzo kulturalnie i idealnie
radził sobie sam. W ciągu tego dnia wędrował z jednego miejsca do drugiego,
dlatego od naszej poprzedniej konwersacji nie rozmawialiśmy dużo, prócz
krótkiej wymiany zdań na temat miejsca położenia najbliższej stacji metra.
Annabelle trochę nam pomogła z ogarnięciem paru rzeczy, lecz po odebraniu
telefonu poinformowała mnie, że niestety musi już wyjść. Tysiąckrotnie mi
podziękowała, po czym mocno przytuliła. Zaskoczył mnie to, lecz nie
wyrwałam się z jej objęć. Przez skrawek sekundy pomyślałam sobie, że może jej
naprawdę zależy na mnie. Może, choć była nieco starsza i bardziej doświadczona
ode mnie, pozwoli mi wkroczyć do jej świata i poczuć się jak normalna, młoda
osoba. Po chwili jednak to uczucie prysło - Annabelle się odsunęła i po chwili
zniknęła z mojego punktu widzenia. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę jak
inne osoby. Byłam zbyt ponura, zbyt cicha, zbyt tajemnicza. Nienawidziłam głośnej muzyki oraz wielkiego zamieszania. Nie miałam podobnych tematów rozmów
jak reszta ludzi, a wizja rozpoczynania z kimś dyskusji wydawała mi nieco
przerażająca. Nie starczyło mi na to siły. Ciągle byłam zbyt zmęczona...
To popołudnie było ciche i
spokojne - jakby nic się nie zmieniło. Jednak ciągle czułam się nieswojo,
jakbym była oceniana, a każdy mój krok był obserwowany. Była to oczywiście
tylko moja paranoja - w rzeczywistości mój współlokator nie zwracał na mnie
uwagi, zbyt zajęty własnymi problemami. Był niezwykle pomocny - nie odzywał
się. Nie dyskutował, nie pytał, nie komentował. Był kulturalny oraz rozumiał,
że nie czuję się najlepiej. Zupełnie jak duch, którego wypatrywałam kątem oka.
Tego dnia poczułam się bardziej
samotna niż kiedykolwiek.
Wszyscy gdzieś zmierzali. I co
najważniejsze, z kimś. Radosne rodziny przechadzały się po parkach i sklepach.
Na ulicach ludzie odbierali telefony i cały czas coś planowali. Przyjaciele się
umawiali. I byłam pośród tego wszystkiego ja - mała, zagubiona, samotna.
Jedynie odwiedziny Annabelle zapewniły mnie, że ktoś nadal o mnie pamięta.
Starałam się nad tym nie zastanawiać na co dzień, lecz akurat wtedy ta myśl
mnie dopadła. Nie pozwalała mi się skupić na niczym, nie chciała żebym zajęła
się czymś innym. Zakorzeniła się w mojej głowie i nie miała zamiaru puścić mnie
tak łatwo.
Żeby tego wszystkiego nie było wystarczająco
dużo, poszłam wieczorem na koncert orkiestry. Na takim wydarzeniu nie byłam od
bardzo długiego czasu - odkąd skończyłam szkołę, moja mama oznajmiła, iż od
teraz jestem dorosłą kobietą i mam chodzić na tego typu wydarzenia kulturalne
sama i płacić za nie własnymi pieniędzmi. Nie był to dla mnie ogromny szok.
Moja matka i tak nigdy mnie nie zabierała do teatru czy na koncerty, uważała to za zbędne. Tym razem, Leon
oddał mi swój bilet, powiedziawszy, iż nie wyrobi się dzisiaj i chciałby mi
podziękować za moją gościnność. Do ostatniej chwili sama nie mogłam się
zdecydować, czy mam pójść.
Tłum ludzi to dla mnie wielki
stres i zużycie energii. Dotąd nigdy przedtem nie znalazłam się pośród takiej
ogromnej ilości osób. Spanikowałam, wyobrażając sobie siebie zaczynającą studia.
Prędzej zgubiłabym się wśród całego zamieszania niż kiedykolwiek bym doszła do tego,
gdzie mam iść na pierwsze zajęcia.
Kiedy już wreszcie dotarłam do
wyznaczonej sali, a wszyscy inni też znaleźli swoje miejsca - zapanował spokój.
Zapaliły się światła na scenie, zaczęła grać muzyka. Zamknęłam powieki,
rozkoszując się tą chwilą, tym momentalnym oderwaniem od rzeczywistości. Moje
oczy wypełniły się łzami, ponieważ pierwszy raz od wielu miesięcy nie byłam
zmuszona do ciągłego zastanawiania się nad wszystkimi problemami, które mnie
otaczały. Zatraciłam się w przepięknej melodii każdego instrumentu. Choć cały
koncert nie trwał dłużej niż półtorej godziny, czułam się jakbym istniała w tym
transie przez całą wieczność. Mocno klaskałam, pomimo tego, że ciągle nie mogłam
znaleźć siły na taki ciężki wysiłek.
- Mogę zgasić światło?
Spojrzałam na niego, nadal nie
patrząc bezpośrednio w oczy. Stał niedaleko, z przygotowanym materacem,
widocznie zmęczony. 00:27. Jak na mnie dość wcześnie.
- Oczywiście.
Jego spojrzenie wyrażało spokój,
lecz widać było, że przez tą całą sytuację przeżywał dość trudny czas. Posłał w
moją w stronę delikatny uśmiech, ponieważ tylko na tyle go było stać. I ja również tak uczyniłam.
Światło zgasło, a z nim ulotniła
się harmonia tego momentu. Odłożyłam książkę, którą trzymałam i położyłam ją obok.
Ciągle patrzyłam bezcelowo na sufit, powoli oddychając. Kolejna bezsenna noc,
czy w końcu zdołam przespać bezproblemowo chociaż kilka godzin? Po chwili poznałam
odpowiedź na to dość banalne pytanie.
- Witaj - wyszeptały demony moich snów,
obejmując mnie czule. - Wróciłaś.
Kolejny krzyk
Kolejna tortura
Kolejna łza
...
Kto mnie uratuje?
~Natalia~
Jeszcze tylko jedna kropla.
Dwie. Może trzy? Dobrze, tylko
cztery.
Okłamujesz siebie.
Jeszcze tylko jeden kieliszek.
Jedna butelka.
Nie znowu. Powstrzymaj się.
Próbuj!
Za późno - pomyślałam, sięgając
po korkociąg.
- Błagam, zrób to dla mnie.
Wiem, że już o to cię prosiłem, ale nadal mam skrawek nadziei. Rozumiem jak
musisz się czuć, lecz wiem, że da się coś z tym zrobić. To będzie ciągle cię
niszczyć. Będzie jeszcze gorzej. A ja chcę jedynie po raz kolejny zobaczyć na
twojej twarzy uśmiech. Nie wiem, co robić, jestem bezradny. Sama zdajesz sobie z tego sprawę.
Ale pomogę ci, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobię. Będę walczył
do samego końca, aż odzyskam tamtą osobę, którą znałem. Patrz, do czego to
wszystko cię doprowadziło. Naprawdę chcesz tak dalej żyć? Ja... Jezu, plączę
się w słowach. Chociaż... chyba wiesz, co mam na myśli. To ja już pójdę.
- Zostań...
- Co pamiętasz z tamtej nocy?
Było ciemno. Rozrywało mnie od
środka. Było cicho. Błagałam o śmierć, byleby nie czuć już tego bólu. Była
wtedy wojna, choć dookoła nic się nie działo. A ucierpiałam tylko ja. Nie
mogłam się powstrzymać. Nie piłam od paru miesięcy. Ale nie mogłam już
zapanować nad tym wszystkim. Ta pustka mnie przytłaczała. Zaczęłam walczyć ze
sobą. Nic nie widziałam. Nie potrafiłam myśleć. Mój rozsądek ucierpiał i nie mógł
już brać udziału w walce. Przegrał, a ja ze łzami w oczach rozpoczęłam moją
samo-destrukcje, kompletnie nieświadoma tego, co robię. Powstrzymywało to mnie od
odczuwania bólu, więc nie przestawałam. A kiedy już musiałam się powstrzymywać, bolało jeszcze bardziej niż wcześniej. A
potem wzrok mnie zawiódł i straciłam świadomość, choć ciągle odczuwałam cierpienie.
- Nic. Zupełnie nic.
Znowu kłamiesz.
Robię to dla swojego dobra.
Pogrążasz się...
- Spójrz na mnie.
Zignorowałam go.
- Błagam.
Nie odpowiedziałam.
- Mamy tylko siebie. Proszę,
jesteś moją jedyną rodziną. Kiedy dostrzeżesz, że nie jesteś sama? Ja tu
również jestem! Potrzebuję cię, nie rozumiesz tego?! Nie mogę znieść patrzenia
na ciebie, jak niszczysz sobie życie, a ja nic nie mogę z tym zrobić! Ale teraz
jedynie proszę, byś na mnie spojrzała, o nic więcej...
Trzask drzwi.
Cóż ja zrobiłam?
Wiadomość od autorki:
Ekhem. Witam.
Wczoraj mój blog pierwszą rocznicę. Rok temu pojawił się prolog. A, jak już pewnie zauważyliście, od tego czasu nie opublikowałam ani jednego rozdziału. Nie mam się jak tłumaczyć, nie ma w tym sensu. Nie wiem nawet czemu to wstawiam. Trudno. Jeśli znajdzie się tu jakaś zabłąkana duszyczka, serdecznie jej dziękuję. Słów mi brak do wyrażenia, jak bardzo się wstydzę za moje zachowanie. Przepraszam. I za to coś tu na górze też przepraszam.
~Noemi Waters