wtorek, 20 października 2015

Rozdział pierwszy - Jestem.

~Ludmiła~
Londyn, rok 2002.
Na niebie pojawił się pojedynczy płatek śniegu. Wędrował sam po pustym niebie. Wylądował na mojej zziębłej, mocno poczerwieniałej dłoni, rozpuszczając się powoli, pozostawiając po sobie tylko mokry ślad. Ten moment wydawał się magiczny, prawie niemożliwy. Było niesłychanie cicho dookoła mnie; jakby cały świat zapadł w głęboki sen. Trudno było powiedzieć, gdzie się znajdowałam - patrzyłam tylko na postać stojącą przede mną. Sylwetka była niewyraźna, prócz szerokiego uśmiechu nie mogłam dostrzec twarzy. Podeszłam bliżej, ciekawość ciągnęła mnie ku tej postaci jak niewidzialna lina. Z każdym krokiem twarz stawała się wyraźniejsza, wreszcie miałam pewność, że była zwrócona w moją stronę, wielkie, brązowe oczy spoglądały na moje obolałe ciało. Rysy twarzy były zupełnie wyraźne - to był mężczyzna, odrobinę zmęczony, zgarbiony, smutny. Nic się nie zmienił. Jego włosy były jak zawsze rozczochrane, jego wzrok kojący najróżniejsze skaleczenia. Gdy w moim sercu coś pękało, on nigdy nie potrzebował tłumaczeń. Potrafił mnie zrozumieć tylko na mnie patrząc. Zamiast zadawać pytania, siadał tuż obok mnie i siedział w ciszy, pozwalając mi zebrać myśli oraz wpatrywać się w pustą przestrzeń, ponieważ właśnie tego mi było trzeba. Brak zbędnej, wymuszonej opieki bądź niepotrzebnej empatii; czasem potrzebna mi była tylko odrobina spokoju, chwilowe oderwanie od wszechobecnego chaosu. On to zrozumiał i trzymał moją rękę podczas tych trudnych chwil. Obserwował mnie, gdy wykrzykiwałam całemu światowi, co myślę. Gdy walczyłam z rozpaczą, oraz kiedy chowałam się pod łóżkiem całą twarz we łzach, on tam zawsze był. Jego obecność nie potrafiła mi w jakikolwiek sposób pomoc, lecz za każdym razem czułam się z nim bezpiecznej, podczas gdy moje serce łamało się na tysiące kawałków.
             Chwycił moją dłoń i przyciągnął do siebie, a ja zdałam sobie sprawę, że cały ten czas leżałam na pokrytej puchem ziemi. Patrzyłam z tęsknotą na jego silne ramiona, czując jego bliskość. Przypomniały mi się te wszystkie momenty, gdy dorastałam. Długie konwersacje na temat interesujących nas książek, podczas gdy wędrowaliśmy najdłuższymi ścieżkami po wsiach. Wspólnie spędzone wieczory przed ciepłym kominkiem. Każda historia opowiedziana przed spokojnym snem. Z każdym rokiem te momenty zdawały się zdarzać rzadziej, zawsze coś stało między nami, nie pozwalając nam cieszyć się obecnością drugiej osoby. Aż jednego dnia - wszystko to zniknęło, runęło jak durny zamek z piasek, zniszczony przez przypływ. Do moich oczy napłynęły łzy, kiedy przypomniałam sobie, co się wydarzyło tyle lat temu. A jednak - on tu stał, patrzył na mnie, z uśmiechem na twarzy. Poczułam niezwykłe ciepło w sercu, czując znowu tą wyjątkową więź między nami. To on był jedyną osobą, która stała przy mnie, przez te wszystkie samotne chwile. 
             - Skarbie, jestem. Nie płacz, pokaż im, jaka jesteś silna. Niech dowiedzą się, kim jesteś. Byłaś moim skarbem, moim całym światem. Kiedy po raz pierwszy cię ujrzałem, pokochałem cię od tego pierwszego momentu. Sprawiłaś, że nie mogłam przestać się uśmiechać. Pozwól, by ktoś inny również zaznał twojej miłości. Pozwól, by kogoś życie też przepełniło się twoją radością. Pozwól, by ktoś pokochał cię tak bardzo, jak ja pokochałem ciebie. Wiem, że się boisz, nie chcesz nikomu zaufać, lecz życie w ciągłej samotności nie pozwoli ci cieszyć w pełni otaczającą cię pięknością. Obiecasz mi to?
             Spuściłam wzrok, nie dając po sobie poznać, że płaczę. Otarłam szybko dłonią słone łzy, po czym pociągnęłam nosem. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli, przez co nie potrafiłam przeanalizować wypowiedzi mojego od dawna nieżyjącego ojca, który stał jakimś cudem przede mną. Ostatecznie została tylko głęboka pustka, pozostawiając mnie w niepewności oraz bezdusznym bólu. Poczułam nagle, jak jego ręka wyślizguje się z moich długich, szorstkich palców. Podniosłam powoli wzrok, patrzyłam na jego znikające w otchłani ciało.
            - Nie odchodź! - zawołałam, choć był dokładnie obok mnie. - Nie poradzę sobie sama, zostań! Nie zostawiaj mnie, błagam, tato...
             - Jestem. Nigdy cię nie zostawiłem...
             Lecz jego już nie było, a po moich krzykach pozostało tylko ciche łkanie.
             jego już nie było...

             Siedziałam oparta o chłodną szybę z zamkniętymi powiekami. Nawet gdy przebudziłam się z amoku, w którym trwałam przez wiele godzin, nie ruszyłam się nawet o centymetr. Cisza w tamtym momencie mnie przytłaczała, jakbym zatracała się we własnej desperacji. Minęły cztery lata, od ostatniego naszego spotkania. Nie pozostało po nim nic - prócz wielkiej sterty starego drewna w moim malutkim pokoiku, wszystko zniknęło w pożarze, który nastąpił krótko po jego wyjeździe. Nigdy jednak nie poznałam prawdziwego powodu, czemu musiał opuścić Londyn. Nie zostawił żadnego liścika, żadnego wytłumaczenia. Tylko ta pamiętna noc, tak wiele lat temu, przypominała mi jaki był zdesperowany i jak wielka była jego niechęć do wyjeżdżania z miasta. Skąd miał wiedzieć, że zostanie ofiarą tak straszliwego wypadku? Straty były wtedy tragiczne - jednak niewiele osób dowiedziało się, że w malutkim miasteczku na wybrzeżu Szkocji wydarzyło się coś tak okropnego.
             Poczułam obrzydzenie, zaczęłam wbijać sobie paznokcie w głowę, na siłę próbując zapomnieć o tym, co się wtedy wydarzyło. Nie uroniłam jednak ani jednej łzy; wydawało się, jakby moje oczy miały już dość. Zbyt wiele kropli strumieni spłynęło po moim policzku na mokrą już poduszkę. Te wszystkie samotne noce, spędzone z ogromną dziurą w sercu. Pytanie było takie - czemu ja nadal tam byłam? Jak to możliwe, że ciągle żyłam? Nie miałam już dla kogo. Mimo tego, coś ciągle mnie przetrzymywało oraz starało się powstrzymać od tych prób odebrania sobie najcenniejszego dla niektórych cudu. Cóż to było? 
             Po chwili zorientowałam się, że ktoś puka do drzwi, domagając się, by go wpuścić. Podniosłam się gwałtownie, nie zważając na to, że zrzucam filiżankę kawy, plamiąc całą kanapę. Przeklęłam w duchu, obiecując sobie, że posprzątam to później. Wiedziałam, oczywiście, że kłamię. Byłam przeokropną oszustką. Nie potrafiłam dotrzymać obietnicy. Niestety było tak codziennie - spałam, czytałam oraz uczyłam się do późna. Lecz niczego nie robiłam do końca. I prawdopodobnie dlatego nie miałam wielu przyjaciół,  a mój styl życia był monotonny oraz bez żadnej interesującej fabuły. Nie żebym miała wiele do wyobrażenia sobie na temat mojej osoby w świecie towarzyskim.
             W jednej chwili życie potrafi się zmienić całkowicie - wystarczy nawet tylko jedno spojrzenie. Dokładnie coś takiego przytrafiło mi właśnie w tej chwili, otwierając drewniane drzwi mojego małego mieszkanka. W tym krótkim momencie, ujrzawszy dwie osoby stojące na korytarzu, moje serce się zatrzymało, podskoczyło do gardła i poczułam coś w rodzaju nutki adrenaliny, rozprzestrzeniającej się dookoła mojego ciała. Nie była to z pewnością miłość - chociaż, kto wie? - jednak jego uśmiech promieniał przede mną jak słońce na początku nowego, pięknego dnia. Jego oczy, jasnobrązowe, intrygujące, spotykając się z moimi zabłysnęły najczystszym światłem. Nie znałam go, jednak pragnęłam go poznać. Po raz pierwszy od wielu lat, miałam ochotę komuś zaufać. Nie wiedziałam kim jest, lecz chciałam podzielić się z nim moim malutkim promykiem szczęścia, który się krył w mojej duszy na samym dnie. Po jednym spojrzeniu? Absurdalne.
             - Ludmiła. - Usłyszałam swoje imię, po raz kolejny budząc się z transu. Spuściłam momentalnie wzrok, czując, jak moje policzki oblewają się wielkim rumieńcem. Zawstydzona, wskazałam szybkim ruchem ręką, by moi nowi goście weszli do pokoju głównego. Prócz nieznanego mi młodzieńca, na oko w moim wieku, przyszła moja stara znajoma, Anabelle. Anabelle była osobą zasadniczą, lecz opiekuńczą. Jako jedna z nielicznych znała historię o moim ojcu oraz rozumiała, czemu zamknęłam się w sobie. Nie ukrywam - zawsze byłam tajemnicza i cicha, jednak jakoś sobie radziłam w dzieciństwie. Później sytuacja znacznie pogorszyła i wszyscy zaczęli się zastanawiać co jest z nią nie tak. Czemu nie chodzę na imprezy, nie bawię się jak inne dziewczyny? Nigdy się nie maluję, zawsze chodzę blada i rozczochrana - myśleli, że to pewnie wina matki. Ciągle siedzę z nosem w książce. Dlaczego nie mam ochoty pójść z innymi pięknymi dziewczynami na zakupy? Czemu nie jestem taka jak wszyscy inni? Czemu? Czemu?
             Dokładnie - czemu.
             Tylko, że ja nie miałam żadnej odpowiedzi. Nie potrafiłam żyć inaczej.
             Anabelle w tej sprawie była chyba najbardziej wyrozumiała, nie zadawała zbyt dużo zbędnych pytań. Nie mogłam nazwać ją swoją przyjaciółką - była ona raczej dość sympatyczną oraz wyrozumiałą znajomą, która nie przestała się do mnie uśmiechać ze współczuciem po tragicznym incydencie, który nastąpił w mojej rodzinie. Zawsze, gdy potrzebowałam prostej, ciepłej rozmowy, mogłam na nią liczyć. Potrafiła słuchać, czego wielu ludzi zupełnie nie umie. Starałam się nie poruszać tematu śmierci mego rodzica, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że obciążając ją swoimi własnymi problemami nigdzie nie zajdę. Oczywiście, pomijając główny powód dlaczego milczałam - chciałam jak najprędzej wymazać brutalne oraz bolesne wspomnienia z mojego życia.
             Spojrzałam szybko na zabrudzoną kanapę, ciągle unikając wzroku moich gości. Mruknęłam pod nosem, żeby się rozgościli oraz że niedługo wrócę, i szybko zniknęłam za drzwiami, kierując się w kierunku mojej malutkiej kuchni. Po chwili zatrzymałam się, zdając sobie sprawę, jak wiele drobiazgów porozrzucanych w niedbale było dookoła mnie. Notatki, papierki, dzienniki oraz inne śmieci: stare, niedojedzone jabłka oraz brudne skarpetki. Ze wstydu zaczęłam zbierać otaczające mnie przedmioty, przy okazji wyrzucając do pełnego kosza na śmieci wczorajsze torebki po herbacie. Westchnęłam, nie przypominając sobie kiedy ostatni razu zdecydowałam się posprzątać miejsce, w którym mieszkam.
             Usłyszałam głosy z pokoju głównego, lecz nie zdołałam zidentyfikować żadnego słowa. Otworzywszy szafkę zauważyłam jak niewiele mam do zaoferowania przybyszom. Coraz bardziej pragnęłam zostać znów sama, delektując  się swoim nieutulonym smutkiem. Nie miałam siły znowu pokazywać mój wykrzywiony uśmiech, zaszklone oczy oraz kolejne kłamstewka. Już wystarczająco dużo godzin przesiedziałam w otoczeniu obcych, pragnąc uciec z klatki oszustw. Odetchnęłam, ponownie czując przebrzydłe ukłucie w okolicy żeber. Niepewność, strach czy, być może, coś zupełnie innego?
             - Straszliwie przepraszam - rzekłam, szybkim krokiem powracając do malutkiego salonu. - Nie mam nic do zaoferowania, właśnie miałam iść na zakupy - skłamałam. - Nie spodziewałam się gości.
             - Ach, wybacz, że nie powiadomiłam ciebie o naszym przybyciu - odparła Annabelle, podchodząc trochę bliżej - lecz jestem naprawdę zakręcona i mam tysiące rzeczy na głowie. Przejdźmy do rzeczy, w porządku? To mój brat, Leon. - Podszedł do mnie, unikając mego wzroku, i podał mi swoją dłoń. Delikatnie ją potrząsnęłam, jak gdyby była zrobiona z porcelany i każdy niewłaściwy ruch mógł ją roztrzaskać na tysiące kawałeczków. Jego dotyk wywołał w mojej głowie burzę uczuć, czując jego gładką skórę na mojej, coś we mnie wybuchło, podczas gdy silne płomienie ogrzały mą oziębłą duszę. Momentalnie zdałam sobie sprawę, że to nie on unikał mojego wzroku; to ja starałam się jak najmniej patrzeć mu prosto w oczy. Wstyd przejął kontrolę nad moim umysłem, zdałam sobie sprawę, jak tragicznie muszę wyglądać. Miałam ogromną nadzieję, że jak najszybciej uda mi się uciec z tej niezręcznej sytuacji. Jednak równocześnie chciałam jak najdłużej patrzeć na intrygując postać przede mną. Poznać jego każdy szczegół, tajemnice skryte w jego oczach.
             - Witam. - szepnęłam. Mój głos się załamał i brzmiał dość nietypowo. Kaszlnęłam i wzięłam głęboki oddech, starając się zachować powagę. Kątem oka zauważyłam jak Leon lekko się uśmiecha. Było to ledwie do zauważenia, lecz zmusiło mnie do odwzajemnienia tego gestu, nawet jeśli nie był do nikogo bezpośrednio skierowany. - Proszę, usiądźcie. W czymże mogę pomóc?
             - Widzi pani Collins - odezwał się. Nie często ludzie zwracali się do mnie w taki sposób, więc odruchowo wzdrygnęłam się, w głębi duchu błagając, by nikt tego nie zauważył. - Podobnie jak pani - przynajmniej z tego co słyszałem - ukończyłem naukę w liceum i już niedługo zaczynam studia w Oxfordzie. Ostatnio miałem problemy z moim współlokatorem, a póki co, nie mam gdzie zostać, nawet na parę dni, choć jeszcze nie wiem ile to będzie wszystko trwać. Moja siostra często opowiadała mi o pani, jaka jest pani życzliwa oraz pomocna dla niej w trudnych sytuacjach. - Pomimo tego, iż miałam co do tego wątpliwości, posłałam Anabelle spojrzenie pełnie podziękowania i spróbowałam się szeroko uśmiechnąć. Odpowiedziała mi tym samym, dzięki czemu poczułam promyk radości. Nigdy nie byłyśmy blisko ze sobą, jednak była ona jedyną podporą jaką miałam. Nie zwalałam na nią wszystkich moich problemów, starałam się częściowo pomagać sobie samej. Lecz czułam, że muszę się jakoś odwdzięczyć, nawet jeśli tylko malutkimi przysługami - jak podnoszenie jej książek z podłogi oraz wysłuchiwanie jej smutnych jak i radosnych opowieści. Rzadko jej doradzałam i niedużo spędzałyśmy czasu razem, więc zdziwiłam się, usłyszawszy tyle sympatycznych słów o mej osobie. Czyżby to było z czystej uprzejmości? - Nie znamy się bardzo dobrze i byłbym szczerze zaskoczony gdyby się pani zgodziła, ponieważ to ogromna przysługa. Czy mógłbym zostać, przynajmniej na parę dni, pani współlokatorem? Obiecuję, że jak najszybciej postarałbym się załatwić sobie miejsce do zamieszkania i się wyprowadzić.
           
             Zawsze bałam się zmian. W mojej głowie rodziły się najgorsze scenariusze tego co może się wydarzyć, gdy przynajmniej w małej skali zmienię swoje życie. Jako dziecko miałam wiele fobii, jednak zmiany przerażały mnie najbardziej. Wielokrotnie wmawiano mi, że ta właśnie cecha charakteru nie pozwoli mi nigdy się niczym zająć ani niczego osiągnąć, pomimo tego jakim byłam uzdolnionym dzieckiem, tak jak niektórzy sądzili. Magicznym. Sympatycznym. Bezproblemowym. Widocznie dorosłość nie służyła mi dobrze. Stałam się szarym pionkiem w tej grze. Powoli zanikałam. Pusta. Cicha. Bezduszna. Rok za rokiem, dzień za dniem. Wszystko we mnie stawało się monotonne i nudne. Przestałam się wyróżniać a moje decyzje stały się przewidywalne, podobnie jak całe moje życie. Zawsze jednak czułam się inna od całej reszty, od wszystkich moich rówieśników, od zrzędliwych dorosłych, od nauczycieli hipokrytów. Nie oznaczało to nic dobrego, lecz w mojej popękanej duszy nadal mieścił się skrawek najjaśniejszych barw, i tylko one powstrzymywały mnie przed kompletnym poddaniem się systemowi.

         Zawahałam się, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów. Odmawiając, pogrążyłabym swoje życie towarzyskie już ostatecznie. Ten chłopak wyraźnie potrzebował pomocy i to szybko. Lecz z drugiej strony, nigdy nie przebywając ani jednej nocy z osobą obcą, a nawet z żadną koleżanką lub kolegą, trudno by mi było wyobrazić jak miałabym to znieść. Mieszkając w starej kawalerce, byłabym zmuszona do spędzenia kolejnej nieprzespanej nocy z nie tylko moimi koszmarami, lecz również z osobą, którą w całym życiu nie widziałam na oczy. Pomimo tego, nie widziałam innej opcji niż zgodzić się.
       - Oczywiście. - odparłam prawie niesłyszalnie, po chwili powtarzając moje potwierdzenie. - Oczywiście, nie będzie z tym żadnego problemu.
             Uśmiechnęłam się, widząc jak mu ulżyło.
             - Dziękuję.

       Wyjęłam z szafy materac, upewniwszy się, że to mojemu nowemu współlokatorowi w pełni wystarczyło. Niechętnie poszłam na zakupy, choć sama nie miałam zamiaru niczego jeść. Po paru godzinach w moim skromnym mieszkaniu znalazło się parę nierozpakowanych pudeł oraz jeden duży plecak. Leon przeprosił mnie za nieład i obiecał, że jego rzeczy z pewnością nie będą mi przeszkadzać w moim codziennym życiu, choć dookoła panował mój własny chaos. Zabrałam się jak najszybciej za sprzątanie, po chwili słysząc komplement za moją determinacje. Był koniec września, a od czasu gdy się przeprowadziłam z mojego starego mieszkania na Tenderstone Avenue minęły mniej więcej trzy miesiące. Od tego momentu ani razu nie ogarnęłam brudu panującego w domu, tak więc czułam się nieco zażenowana, słysząc takie pochwały.
             Leon, starając się nie robić najmniejszego problemu, zachowywał się bardzo kulturalnie i idealnie radził sobie sam. W ciągu tego dnia wędrował z jednego miejsca do drugiego, dlatego od naszej poprzedniej konwersacji nie rozmawialiśmy dużo, prócz krótkiej wymiany zdań na temat miejsca położenia najbliższej stacji metra. Annabelle trochę nam pomogła z ogarnięciem paru rzeczy, lecz po odebraniu telefonu poinformowała mnie, że niestety musi już wyjść. Tysiąckrotnie mi podziękowała, po czym mocno przytuliła. Zaskoczył mnie to, lecz nie wyrwałam się z jej objęć. Przez skrawek sekundy pomyślałam sobie, że może jej naprawdę zależy na mnie. Może, choć była nieco starsza i bardziej doświadczona ode mnie, pozwoli mi wkroczyć do jej świata i poczuć się jak normalna, młoda osoba. Po chwili jednak to uczucie prysło - Annabelle się odsunęła i po chwili zniknęła z mojego punktu widzenia. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę jak inne osoby. Byłam zbyt ponura, zbyt cicha, zbyt tajemnicza. Nienawidziłam głośnej muzyki oraz wielkiego zamieszania. Nie miałam podobnych tematów rozmów jak reszta ludzi, a wizja rozpoczynania z kimś dyskusji wydawała mi nieco przerażająca. Nie starczyło mi na to siły. Ciągle byłam zbyt zmęczona...
         To popołudnie było ciche i spokojne - jakby nic się nie zmieniło. Jednak ciągle czułam się nieswojo, jakbym była oceniana, a każdy mój krok był obserwowany. Była to oczywiście tylko moja paranoja - w rzeczywistości mój współlokator nie zwracał na mnie uwagi, zbyt zajęty własnymi problemami. Był niezwykle pomocny - nie odzywał się. Nie dyskutował, nie pytał, nie komentował. Był kulturalny oraz rozumiał, że nie czuję się najlepiej. Zupełnie jak duch, którego wypatrywałam kątem oka.

         Tego dnia poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
         Wszyscy gdzieś zmierzali. I co najważniejsze, z kimś. Radosne rodziny przechadzały się po parkach i sklepach. Na ulicach ludzie odbierali telefony i cały czas coś planowali. Przyjaciele się umawiali. I byłam pośród tego wszystkiego ja - mała, zagubiona, samotna. Jedynie odwiedziny Annabelle zapewniły mnie, że ktoś nadal o mnie pamięta. Starałam się nad tym nie zastanawiać na co dzień, lecz akurat wtedy ta myśl mnie dopadła. Nie pozwalała mi się skupić na niczym, nie chciała żebym zajęła się czymś innym. Zakorzeniła się w mojej głowie i nie miała zamiaru puścić mnie tak łatwo.
         Żeby tego wszystkiego nie było wystarczająco dużo, poszłam wieczorem na koncert orkiestry. Na takim wydarzeniu nie byłam od bardzo długiego czasu - odkąd skończyłam szkołę, moja mama oznajmiła, iż od teraz jestem dorosłą kobietą i mam chodzić na tego typu wydarzenia kulturalne sama i płacić za nie własnymi pieniędzmi. Nie był to dla mnie ogromny szok. Moja matka i tak nigdy mnie nie zabierała do teatru czy na koncerty, uważała to za zbędne. Tym razem, Leon oddał mi swój bilet, powiedziawszy, iż nie wyrobi się dzisiaj i chciałby mi podziękować za moją gościnność. Do ostatniej chwili sama nie mogłam się zdecydować, czy mam pójść.
         Tłum ludzi to dla mnie wielki stres i zużycie energii. Dotąd nigdy przedtem nie znalazłam się pośród takiej ogromnej ilości osób. Spanikowałam, wyobrażając sobie siebie zaczynającą studia. Prędzej zgubiłabym się wśród całego zamieszania niż kiedykolwiek bym doszła do tego, gdzie mam iść na pierwsze zajęcia.
         Kiedy już wreszcie dotarłam do wyznaczonej sali, a wszyscy inni też znaleźli swoje miejsca - zapanował spokój. Zapaliły się światła na scenie, zaczęła grać muzyka. Zamknęłam powieki, rozkoszując się tą chwilą, tym momentalnym oderwaniem od rzeczywistości. Moje oczy wypełniły się łzami, ponieważ pierwszy raz od wielu miesięcy nie byłam zmuszona do ciągłego zastanawiania się nad wszystkimi problemami, które mnie otaczały. Zatraciłam się w przepięknej melodii każdego instrumentu. Choć cały koncert nie trwał dłużej niż półtorej godziny, czułam się jakbym istniała w tym transie przez całą wieczność. Mocno klaskałam, pomimo tego, że ciągle nie mogłam znaleźć siły na taki ciężki wysiłek. 

         - Mogę zgasić światło? 
         Spojrzałam na niego, nadal nie patrząc bezpośrednio w oczy. Stał niedaleko, z przygotowanym materacem, widocznie zmęczony. 00:27. Jak na mnie dość wcześnie.
         - Oczywiście.
         Jego spojrzenie wyrażało spokój, lecz widać było, że przez tą całą sytuację przeżywał dość trudny czas. Posłał w moją w stronę delikatny uśmiech, ponieważ tylko na tyle go było stać. I ja również tak uczyniłam.
         Światło zgasło, a z nim ulotniła się harmonia tego momentu. Odłożyłam książkę, którą trzymałam i położyłam ją obok. Ciągle patrzyłam bezcelowo na sufit, powoli oddychając. Kolejna bezsenna noc, czy w końcu zdołam przespać bezproblemowo chociaż kilka godzin? Po chwili poznałam odpowiedź na to dość banalne pytanie.
         - Witaj - wyszeptały demony moich snów, obejmując mnie czule. - Wróciłaś. 
         Kolejny krzyk
         Kolejna tortura
         Kolejna łza
         ...

         Kto mnie uratuje?

~Natalia~

 Jeszcze tylko jedna kropla.
         Dwie. Może trzy? Dobrze, tylko cztery.
         Okłamujesz siebie.
         Jeszcze tylko jeden kieliszek. Jedna butelka. 
         Nie znowu. Powstrzymaj się. Próbuj! 
         Za późno - pomyślałam, sięgając po korkociąg.
         
         - Błagam, zrób to dla mnie. Wiem, że już o to cię prosiłem, ale nadal mam skrawek nadziei. Rozumiem jak musisz się czuć, lecz wiem, że da się coś z tym zrobić. To będzie ciągle cię niszczyć. Będzie jeszcze gorzej. A ja chcę jedynie po raz kolejny zobaczyć na twojej twarzy uśmiech. Nie wiem, co robić, jestem bezradny. Sama zdajesz sobie z tego sprawę. Ale pomogę ci, nawet jeśli to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobię. Będę walczył do samego końca, aż odzyskam tamtą osobę, którą znałem. Patrz, do czego to wszystko cię doprowadziło. Naprawdę chcesz tak dalej żyć? Ja... Jezu, plączę się w słowach. Chociaż... chyba wiesz, co mam na myśli. To ja już pójdę.

         - Zostań...

         - Co pamiętasz z tamtej nocy?
         Było ciemno. Rozrywało mnie od środka. Było cicho. Błagałam o śmierć, byleby nie czuć już tego bólu. Była wtedy wojna, choć dookoła nic się nie działo. A ucierpiałam tylko ja. Nie mogłam się powstrzymać. Nie piłam od paru miesięcy. Ale nie mogłam już zapanować nad tym wszystkim. Ta pustka mnie przytłaczała. Zaczęłam walczyć ze sobą. Nic nie widziałam. Nie potrafiłam myśleć. Mój rozsądek ucierpiał i nie mógł już brać udziału w walce. Przegrał, a ja ze łzami w oczach rozpoczęłam moją samo-destrukcje, kompletnie nieświadoma tego, co robię. Powstrzymywało to mnie od odczuwania bólu, więc nie przestawałam. A kiedy już musiałam się powstrzymywać, bolało jeszcze bardziej niż wcześniej. A potem wzrok mnie zawiódł i straciłam świadomość, choć ciągle odczuwałam cierpienie.
         - Nic. Zupełnie nic.
         Znowu kłamiesz.
         Robię to dla swojego dobra.
         Pogrążasz się...

         - Spójrz na mnie.
         Zignorowałam go.
         - Błagam.
         Nie odpowiedziałam.
         - Mamy tylko siebie. Proszę, jesteś moją jedyną rodziną. Kiedy dostrzeżesz, że nie jesteś sama? Ja tu również jestem! Potrzebuję cię, nie rozumiesz tego?! Nie mogę znieść patrzenia na ciebie, jak niszczysz sobie życie, a ja nic nie mogę z tym zrobić! Ale teraz jedynie proszę, byś na mnie spojrzała, o nic więcej...
         Trzask drzwi. 

         Cóż ja zrobiłam?


        Wiadomość od autorki:
        Ekhem. Witam.
       Wczoraj mój blog pierwszą rocznicę. Rok temu pojawił się prolog. A, jak już pewnie zauważyliście, od tego czasu nie opublikowałam ani jednego rozdziału. Nie mam się jak tłumaczyć, nie ma w tym sensu. Nie wiem nawet czemu to wstawiam. Trudno. Jeśli znajdzie się tu jakaś zabłąkana duszyczka, serdecznie jej dziękuję. Słów mi brak do wyrażenia, jak bardzo się wstydzę za moje zachowanie. Przepraszam. I za to coś tu na górze też przepraszam.
~Noemi Waters

niedziela, 19 października 2014

Prolog - Obietnica.

  
Londyn, rok 1998.
Usłyszałam donośny śmiech dobiegający z pomieszczenia obok, a przez moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Doszedł do moich uszu szum wiatru za oknem, krople deszczu cicho stukały o szybę. Wpatrywałam się sufit w otaczającej mnie ciemności, z pewnego powodu każdy ruch sprawiał mi ból. Westchnęłam czując silne ukłucie w okolicach żeber, nie przywiązując wielkiej uwagi do tego, że być może jest to coś poważnego. Przeniosłam swój wzrok na krzesło, które stało niedaleko mojego łóżka. Drewniane stare krzesło, nie mające żadnej szczególnej wartości. Jednak wiązało się z nim tyle pięknych wspomnień, że nie potrafiłam z niego zrezygnować. Gdy miałam siedem lat, mój ojciec spędzał większość wieczorów siedząc na owym krześle, opowiadając mi baśnie o krainach, które znajdowały się daleko od mojego niewielkiego mieszkania na Tenderstone Avenue, gdzie dorastałam oraz spędziłam pierwsze chwilę mojego życia. Ilekroć wyobrażałam sobie takie miejsce leżące na drugim krańcu świata, fascynowało mnie, iż istnieje coś tak pięknego. Potrafiłam wierzyć i marzyć i  znajdować wszystko nawet kiedy otaczała mnie nicość.
Jednak po rozwodzie moich rodziców - wszystko się zmieniło. Wówczas miałam jedynie trzynaście lat, dopiero zaczynałam dorastać. Jednakowoż, dotarło do mnie, że pomimo mojego młodego wieku będę musiała już szybko dorosnąć. Byłam zdana tylko na siebie, w moim życiu zniknął ten promyk szczęścia, dzięki któremu mogłam funkcjonować.
Nagle nastąpiło ogłuszające milczenie i ogarnął mnie lęk. Usłyszałam cichy krzyk, następnie zaniepokojone głosy ludzi, którzy niestety mówili szeptem, więc nie potrafiłam wywnioskować, kto co mówi. Wyskoczyłam z łóżka i podreptałam w stronę moich drzwi, gdzie wyraźniej słychać było głosy z przedpokoju, lecz w ułamku sekundy pożałowałam swojego czynu. Rodzice się znowu kłócili. Poczułam okropny skurcz w brzuchu. Momentalnie przymknęłam powieki, ugryzłam dolną wargę, błagając o to, żeby to był tylko sen. Odkąd mama zdecydowała, że nie chce już znać mojego ojca, i ot tak go znienawidziła, nie chciała już go widzieć, chyba że naprawdę musiała. Pokochała kogoś zupełnie innego i nie miała ochoty patrzeć w przeszłość. Dostrzegałam jednak często jak tata na nią patrzy z tęsknotą. Nadal widział w niej tą kobietę, w której się zakochał i z którą chciał spędzić resztę swojego życia. Wciąż miał nadzieję, że jednego dnia ją odzyska.
- Wyjdź z mojego domu. Nie mam ochoty cię tu widzieć. Zrozumiałeś?! - rzekła stanowczo moja rodzicielka, jej głos pełen furii oraz strachu. - Wyjdź!
- Sarah, daj mi dosłownie sekundę. Błagam cię, to ważne, nie mogę z tym czekać...
Poczułam ogromną gule w gardle.  Z pewnością zjawienie się mojego taty o takiej późnej godzinie nie wróżyło nic dobrego. Zacisnęłam pięści, klęknęłam i oparłam  głowę o zimną ścianę.
- Wysłuchaj mnie. - Poprosił ją, wyraźnie zdesperowany. - Muszę tylko porozmawiać z Ludmiłą, zajmie mi to tylko chwilę. Sarah, to też moje dziecko, mam do tego prawo! Przepuść mnie. Słyszysz?! - podniósł głos, co było dla niego nietypowym zachowaniem.
Sięgnęłam po klamkę w drzwiach powoli podnosząc się z podłogi. Uchyliłam ją lekko, po czym zrobiłam krok do przodu. Wydusiłam z siebie malutki wrzask i zakryłam dłonią usta. Nie potrafiłam uwierzyć w ani jedną rzecz, która się wydarzyła tego wieczoru. Przede mną stał tata, cały zapłakany, łzy leciały po jego policzkach.
Bez wahania podbiegłam do niego i oplotłam moje ręce dookoła jego szyi. Wpierw był zaskoczony moim nagłym ruchem, lecz po chwili uczynił to samo, co ja. Nie mogłam ścierpieć, że widzę go w takim przerażającym stanie. Nie chciałam go puścić ani nie chciałam słuchać dlaczego przyszedł dzisiaj do mnie. Wiedziałam, że to z pewnością coś niepokojącego.
- Ludmiła, wracaj do łóżka w tej chwili. Powinnaś już spać od wielu godzin! - wybuchnęła moja mama, tracąc panowanie nad sobą. Odsunęłam się od taty i spojrzałam na nią, oszołomiona. Czy ona nie widzi tego, że musiałam porozmawiać z moim własnym ojcem? Czy naprawdę nie czuje się winna, że rani moje uczucia?
- Mamo, proszę... - odparłam z żalem. Nie potrafiłam powiedzieć nic innego. Rzuciła mi złowrogie spojrzenie, lecz odwróciła się na pięcie i powędrowała z powrotem do salonu. Przełknęłam ślinę, wbijając swój wzrok w podłogę. - Co się stało? Czemu... - złamał mi się głos, poczułam ukłucie w gardle. Odetchnęłam ciężko. - Czemu przychodzisz o tak późnej godzinie?
- Muszę wyjechać. - powiedział, prawie niesłyszalnym szeptem. - Na nieokreślony czas. Może wrócę za tydzień, miesiąc, rok. Nawet nie wiesz jakie to dla mnie trudne, lecz nie mam innego wyboru. Wrócę, skarbie, to mogę ci obiecać. Liczę na ciebie. Wierzę, że będziesz silna i sobie poradzisz. Obiecasz mi, że pomimo tych wszystkich złych rzeczy, które cię otaczają, będziesz sobie wierna i nigdy się poddasz?
- Obiecuję - odpowiedziałam, lecz miałam co do swojej obietnicy wątpliwości. Po raz kolejny mnie przytulił, jednak tym razem czulej i mocniej. Byłam tak zaskoczona jego wyznaniem, że nawet nie mogłam nic więcej z siebie wydusić, ani nawet płakać.
Gdy odchodził, posłał mi smętny uśmiech. W jego oczach nadal tkwiły łzy, lecz tym razem próbował je za wszelką cenę powstrzymać. Wpatrywałam się w pustą przestrzeń, nawet kiedy jego już nie było. Nie potrafiłam myśleć o teraźniejszości. W mojej głowie była pustka.
Nie wiedziałam, że moje drewniane krzesło pozostanie puste już na wieczność.‏

Wiadomość od autorki; 
Witam serdecznie na tym zupełnie nowym blogu. Jak wiecie, od wielu tygodni planowałam rozpocząć nową historię, lecz nie potrafiłam zrealizować swojego planu. Brak czasu uniemożliwiał mi dokonania jakiegokolwiek ruchu, za co Was przepraszam. Mam jednak wielką nadzieję, że nie zawiodę Was i tym razem będę z Wami aż do samego końca.
Niedługo pojawią się zakładki, dzięki którym poznacie ten malutki, zaczarowany świat odrobinę lepiej. Prolog jest długi, co może niektórych zaskoczyć, ponieważ prologi często bywają króciutkie. Ciekawi mnie co o nim sądzicie. c; 
Od razu mówię, że znajdziecie tu wiele nietypowych par, więc jeśli ktoś jest wrażliwy lub ma słabą psychikę, radzę mu nie narażać swojego życia XD
To już chyba na tyle. <3
~Noemi Waters.

PS. Tak, to ja, Nina Verdas. Zmieniłam nazwę. c;